---------------------------------------------
Odrobina godności
Część I
Feci, quod potui, faciant meliora potentes.
Książę
Aleksander powoli, z zafrasowaną miną, podszedł do suto zastawionego stołu.
Jego poddani ze wzrokiem pełnym apatii wpatrywali się w swoje talerze. Zgodnie
z etykietą czekali z posiłkiem na księcia, który wyraźnie się nie śpieszył.
Rycerzom to jednak nie przeszkadzało. Pomimo bogactwa, które ich otaczało nie
potrafili już cieszyć się życiem, poddając się bez walki, otaczającej ich niczym
gęsta mgła, nudzie. Myliłby się jednak ten, który widziałby w nich jedynie
bandę otępiałych osiłków. Owszem, należeli do najbardziej znanych zabijaków w
całym Północnym Świecie, ale
tylko dlatego, że nie mieli ciekawszych zajęć. Zgromadzone w skarbcu kosztowności pozwalały na dostatnie życie bez konieczności prowadzenia kolejnych wojen. Okazało się jednak, że czas spędzany w końskich siodłach był znacznie lepszą rozrywką niż przesiadywanie na wygodnych krzesłach przy stole. Bo ileż można wypić piwa,
wspominając, najczęściej zmyślone, historie o podbojach niewieścich serc? Niedoświadczony życiem czytelnik na pewno powie, że wiele. My jednak wiemy, że i piwo może się znudzić, nie mówiąc o wciąż powtarzanych opowieściach.
tylko dlatego, że nie mieli ciekawszych zajęć. Zgromadzone w skarbcu kosztowności pozwalały na dostatnie życie bez konieczności prowadzenia kolejnych wojen. Okazało się jednak, że czas spędzany w końskich siodłach był znacznie lepszą rozrywką niż przesiadywanie na wygodnych krzesłach przy stole. Bo ileż można wypić piwa,
wspominając, najczęściej zmyślone, historie o podbojach niewieścich serc? Niedoświadczony życiem czytelnik na pewno powie, że wiele. My jednak wiemy, że i piwo może się znudzić, nie mówiąc o wciąż powtarzanych opowieściach.
Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że frasunek malujący się na twarzy księcia Aleksandra miał bardzo solidne podstawy. Ostatnimi czasy dwóch jego wiernych przyjaciół opuściło zamek, oddając się wątpliwej jakości uciechom w Zachodnim Świecie. Zdawał sobie sprawę, że to była jego wina i każdego dnia z drżeniem serca liczył wszystkie łyżki, widelce i noże ułożone na stole. Ktoś mógłby zapytać co z tego liczenia sztućców mogło wyniknąć? Właściwie nic poza tym, że kiedy książę otrzymany wynik podzielił przez trzy, wówczas znał aktualny stan swej załogi. Tym razem, po dokonaniu niezbędnych obliczeń, książę odetchnął z ulgą. Nikt dzisiaj nie odszedł. Wiedział jednak, że jutro, pojutrze na pewno… myśli księcia uciekły w stronę arytmetyki. Zastanawiał się, czy przyjdzie taki dzień, kiedy przy dzieleniu sumy sztućców przez trzy wynik nie będzie liczbą całkowitą. Przez moment, trwający nie dłużej niż mrugnięcie oka, na twarzy księcia można było dostrzec przebłyski inteligencji. Po chwili jednak książę poddał się. Zdał sobie sprawę, że samym myśleniem nie rozwikła tej zagadki i odpowiedź pozna dopiero wtedy, kiedy ostatni z jego druhów go opuści. Dylemat, który postawiła przed nim prosta arytmetyka stał się nie do zniesienia. Co jest ważniejsze? Poznać rozwiązanie zagadki, jednocześnie pozwalając, aby opuścili go wszyscy jego towarzysze, czy jednak zatrzymać przy sobie przyjaciół, przeżywając wtedy jednak intelektualne katusze?
- Książę!-
donośnym głosem odezwał się sir Roland. – Czy zechcesz mnie wysłuchać?
- Mów
Rolandzie… - odpowiedział zrezygnowany książę. – Myślę, że twoje słowa nie
sprawią mi więcej bólu niż myśli, które teraz drążą mój potężny umysł.
Roland ze
zrozumieniem pokiwał głową i podniósł ze stołu mały przedmiot zapakowany w
szary papier przewiązany sznurkiem. Chwilę ważył go w dłoni, a następnie uniósł
w górę, aby każdy mógł zobaczyć tajemniczy pakunek. Ten gest sprawił, że na
wszystkich twarzach zagościła ciekawość, zastępując apatię.
- To jest właśnie
to, czego potrzebujemy! – kontynuował Roland, a przez salę przebiegł szmer
niedowierzania, że taki mały pakunek jest w stanie rozwiązać ich problem.
Roland
zawiesił głos i tryumfalnie rozglądał się wśród towarzyszy, napawając się ich
zainteresowaniem. Chciał, aby ta chwila trwała jak najdłużej, jednak prawie
natychmiast z euforii wyrwał go głos księcia:
- Miejże
litość, co to jest?
- To jest… -
zaczął Roland, rozpakowując pakunek. – To jest…
Przez chwilę
mocował się ze sznurkiem, który nie chciał się rozwiązać. Trwało to na tyle
długo, że wszyscy obecni z wyjątkiem księcia zdążyli podejść do Rolanda,
doradzając mu, jak najlepiej pozbyć się niesfornego węzła. Wreszcie ktoś wpadł
na pomysł, aby użyć noża i już po chwili Roland mógł jeszcze raz unieść ręce,
ukazując rozwiązanie ich problemów.
- O!
- Genialne!
- Brawo!
- Jesteśmy
uratowani?!
W głosach
mężczyzn wyraźnie było słychać zachwyt i radość, a sir Roland znowu stał z
uniesionymi rękoma, napawając się kolejną chwilą euforii. Wreszcie i książę
podszedł do Rolanda. Położył mu dłoń na ramieniu, zmuszając go tym samym do
opuszczenia rąk.
- Rolandzie,
co to właściwie jest?
Okazało się,
że rycerze też właściwie nie wiedzieli co pokazał im sir Roland. Mimo to
cieszyli się, ale tylko do chwili, kiedy zrozumieli dzięki pytaniu księcia, że
nie mają pojęcia o co chodzi. A sir Roland postanowił pomilczeć jeszcze trochę,
aby mimo wszystko skorzystać z tej energii, jaką przynosi człowiekowi autopodziw.
Wreszcie powoli i dostojnie otworzył usta.
-
K-A-M-A-S-U-T-R-A! – powiedział z dużą czcią sir Roland.
Przez dłuższą
chwilę mężczyźni wpatrywali się w miniaturkę przedstawiającą parę w erotycznym
uniesieniu. W absolutnej ciszy słychać było jedynie przyśpieszone oddechy i
głośne przełykanie śliny.
- A skąd to
wziąłeś? – głos sir Michaela wyrwał wszystkich z letargu.
- Z naszego
skarbca.
- To chyba
niemożliwe, nie przypominam sobie takich małych obrazków! – wyraził wątpliwość
sir John. – Jestem wzrokowcem i na pewno zapamiętałbym kształt piersi tej
niewiasty! Taką zdrową kasamutrę każdy normalny rycerz wypatrzyłby na
wyciągnięcie łuku.
- Kamasutrę,
mój drogi asinus asinorum! – wyniosłym głosem poprawił sir Johna sir Won.
- Nie wiem co
do mnie mówisz, ale moja wiara w to, że chciałeś mnie obrazić jest silniejsza
od rozumu! Zginiesz przeklęty skośnooki rycerzyku! – wysyczał sir John, patrząc
w oczy sir Wonowi.
- O co wam
chodzi? Poskromcie swoje łuki i mieczyki i spójrzcie na ten obrazek. I co
widzicie? – sir Roland zrozumiał, że musi pokierować dyskusją, bo inaczej jego
genialny pomysł przepadnie podobnie jak wcześniejsze, jeszcze lepsze, pomysły.
- No co,
jakiś facet z gejszą w niezbyt wygodnej pozycji – powiedział sir John, kręcąc
obrazkiem. – Nawet nie wiadomo gdzie jest góra, a gdzie dół, nie wspominając o
bokach…
- Sam jesteś
gejsza! – Sir Roland wyraźnie się zdenerwował. – To hinduska nałożnica z
hinduskim księciem. Gejsze to są w Japonii!
- Dla mnie to
i tak gejsza! Od tygodni taka sama co noc mi się śni, ale zawsze budzę się za
wcześnie! – Sir John upierał się przy swoim zdaniu.
- A ten gość
w turbanie to samuraj twoim zdaniem? – zakpił sir Roland. – Zresztą to naprawdę
bez znaczenia, bo nie o to mi chodziło.
- A o co?
Mamy się uczyć Kamasutry? Ja w to nie wchodzę. Nie dam rady się tak wygiąć –
zastrzegł sir Won. – Poza tym bez kobiet to chyba nie ma sensu…
- I o to
chodzi! Zapomnijcie o Kamasutrze, komu to potrzebne? – krzyczał z radości sir
Roland, wprawiając wszystkich w osłupienie.
- To po co
nam to pokazałeś? Czyżbyś postanowił zabawić się kosztem pożądania kolegów, no
i mojej wspaniałej postaci?– zapytał książę Aleksander i dodał ze stoickim
spokojem. – A może to ty staniesz się naszym remedium na nudę?
Rycerzom nie
trzeba było tego dwa razy powtarzać. Natychmiast podchwycili kolejny pomysł na
zabicie nudy.
- Zakpił z
nas! Powiesić go!
- Powiesić, a
potem rozstrzelać strzałami!
- Powiesić,
rozstrzelać, a potem utopić!
- Powiesić,
rozstrzelać, utopić, a potem odebrać mu żołd do końca roku!
Nagle zapadła
niezręczna cisza, przerwana po chwili przez muchę, która wybrała sobie najmniej
odpowiedni moment, aby przebić głową szybkę w witrażu. Sir John skinął na sir
Wona, który bez słowa podszedł do witrażu i błyskawicznym ruchem dłoni pozbawił
muchę skrzydełek. Spadła na podłogę, a wtedy sir John skinął z kolei na sir Winstona,
który podszedł i swoim wielkim butem zakończył jej marny żywot. Dzięki szybkiej
i sprawnej współpracy niezręczna cisza mogła trwać nadal. Trwałaby w
nieskończoność, gdyby nie milczący dotąd sir Artur. Nagle, jak na zakutego
rycerza, zebrał się na odwagę, podszedł do księcia Aleksandra i spojrzał mu
bezczelnie w oczy, jednocześnie spuszczając wzrok na wysokość jego pasa.
- Właśnie, co
z naszym żołdem? Nie pamiętam już kiedy dostałem wypłatę! – sir Artur
powiedział to tak stanowczym głosem, że książę odruchowo zasłonił swoje krocze.
Atmosfera
stała się naprawdę napięta. Cała dworska brać zwróciła się przeciwko księciu,
który na widok groźnych min zrobił kilka kroków do tyłu. Tylko sir Roland
oddychał spokojniej niż jeszcze przed chwilą. Szybko kalkulował. Jeżeli pomoże
księciu, to ten na pewno uczyni go swoim przybocznym, jeżeli mu nie pomoże, to
wtedy znowu będzie zagrożony. Nie miał czasu do namysłu. Musiał błyskawicznie
działać.
-
Pogłupieliście? Co wy wyprawiacie? – wykrzyknął te słowa sir Roland, stając
pomiędzy księciem, a resztą mężczyzn. – Dajcie mi powiedzieć co wymyśliłem, a
wtedy przekonam was, że tylko książę może nam to załatwić. Nie pożałujecie, i
nie mogę tego obiecać!
Mężczyźni
usiedli, jednak nie wydawali się zbyt zadowoleni. Zdecydowanie woleliby teraz
dla rozrywki powiesić księcia, zamiast wierzyć w jakieś przyszłe, bliżej nie
określone obietnice bez pokrycia.
- Dobrze,
powiem wprost, bo widzę, że aluzja do was nie dociera! – sir Roland wziął
głęboki oddech i dodał. – Potrzebujemy kobiet!
- Kobiet?
Tylko tyle? – zapytał z niedowierzaniem sir John.
Znowu zapadła
cisza. Na szczęście tym razem tylko na chwilę, ponieważ kwestii związanych z
kobietami mężczyźni nigdy długo nie analizują. Szczególnie wtedy, gdy te
przypominają piękne hinduskie nałożnice namalowane na kolorowym obrazku.
- Chcemy
kobiet! Chcemy kobiet! Chcemy kobiet! – wykrzykiwane słowa mężczyźni wzmacniali
rytmicznymi uderzeniami metalowych kielichów o stół.
Książę
Aleksander pokręcił głową i z wyrazem dezaprobaty na twarzy zasłonił dłońmi
swoje uszy. Na ten widok mężczyźni przerwali okrzyki.
- Dobra, już
wiem o co chodzi. – odezwał się książę Aleksander. – Załatwię wam te kobiety,
ale zdajecie sobie sprawę, że wszystko się zmieni?
- Zmieni się,
bo będzie lepiej!
- I weselej!
- I
zabawniej!
- I
romantyczniej! – te słowa wykrzyknął sir Won, ale natychmiast tego pożałował.
Poczuł na
sobie nieprzychylne spojrzenia pozostałych mężczyzn i bezradnie rozłożył ręce.
- Ja… ja…
chyba… chyba tylko żartowałem, przepraszam.
- Sir Roland,
ty pojedziesz ze mną po kobiety. Reszta zostaje. Tylko nie ważcie się sprzątać!
Zachowajcie chociaż odrobinę godności! – wypowiadając te słowa książę
Aleksander wstał i ruszył w stronę drzwi.
- Książę,
mogę mieć prośbę? – sir John pokornie podniósł dwa palce do góry, prosząc w ten
sposób o wysłuchanie, a książę ruchem brwi dał mu przyzwolenie do zabrania
głosu. – Czy wśród kobiet, które przyprowadzisz mogłaby się znaleźć jakaś
japońska nałożnica podobna do tej z obrazka?
- Chyba
hinduska raczej? – poprawił go sir Roland.
- Nie, nie,
ja bym wolał… żeby była japońska, nawet jeśli jest hinduską.
- Dobrze,
jeszcze jakieś życzenia? – pytanie padło, ale wzrok księcia wyraźnie sugerował,
że nie życzy sobie innych życzeń. – Nie, no to w drogę… Gdybym zginął podczas wyprawy
to wybierzcie sobie nowego księcia
-
Hurrrrrrrrr… - zaczęli wykrzykiwać mężczyźni, nie posiadając się z radości, ale
jeszcze żyjący książę znowu zgasił ich zapał jednym spojrzeniem.
Teraz już w
ciszy i w spokoju opuścili mury zamku, a kilkanaście par oczu jeszcze długo
odprowadzało ich wzrokiem… Kiedy książę Aleksander i sir Roland zniknęli im z
oczu, rycerze odeszli od okien i nie patrząc sobie w oczy zaczęli pucować
pałacowe komnaty.
Część II
Beatus, qui tenet.
Już niecały
miesiąc później książę Aleksander wraz ze swoim rycerzem wracali do zamku.
Jadąc na swych wierzchowcach mieli pilne baczenie na cztery wozy, które
podążały z nimi. Zarówno książę, jak i sir Roland byli bardzo z siebie zadowoleni.
Oto w wozach tych wieźli szesnaście księżniczek, po cztery na każdy wóz.
Oczywiście byłoby bezpieczniej, gdyby każda księżniczka miała swój własny
pojazd, ale książę uznał, że byłaby to nadmierna rozrzutność. Tak czy inaczej
bez dodatkowych kosztów się nie obeszło. Z powodu silnego stłoczenia, niektóre
księżniczki, a właściwie to wszystkie, przejawiały wobec siebie bardzo wrogie
zamiary.
Aby uniknąć
szkód w żywym inwentarzu, który usiłowali dowieźć w całości, zatrudnili po
ośmiu eunuchów na każdy wóz. W ten sposób na każdą księżniczkę przypadało po
dwóch eunuchów. Jeden bronił jej przed pozostałymi damami, a drugi przez całą
drogę powtarzał, że to właśnie ona jest najpiękniejsza. Oczywiście
skomplikowało to całą wyprawę od strony logistycznej. Teraz w każdym wozie
jechał tuzin niemężczyzn, co trudno było uznać za komfortowe warunki.
Dodatkowym utrudnieniem był fakt, że wioząc tak kontrowersyjny ładunek, musieli
jechać bocznymi drogami, co znacznie wydłużało im drogę.
Zbliżał się
dwudziesty dziewiąty wieczór ich podróży. Książę Aleksander dał karawanie znak postoju
i zeskoczył z konia. Wprawieni eunuchowie z każdym wieczorem coraz szybciej
rozbijali obóz. Doszli już do takiej wprawy, że od momentu zatrzymania, aż do
przeniesienia ostatniej księżniczki do namiotu minęły raptem trzy obroty
klepsydry. Wszystko ucichło, pogasły ostatnie światła i obóz poszedł spać.
Jedynie książę Aleksander i sir Roland wciąż siedzieli przy ognisku.
- Książę… –
zagaił nieśmiało sir Roland. – A jeżeli one nie są dziewicami i…
- I co?
- I jeżeli
posiadł je już jakiś mężczyzna…
- To co?! –
warknął zniecierpliwiony książę.
- To będą
miały porównanie… - wyszeptał drżącym głosem sir Roland.
- I co z
tego?! – znowu warknął książę i za chwilę zapytał kpiąco. – Boisz się porównania
sir Rolandzie?
- Nie! Ależ
skąd! – gwałtownie zaprzeczył sir Roland. – Ale z drugiej strony, któryś z
poprzedników mógł być dorodniej ode mnie zbudowany… hmm…
Książę
Aleksander tym razem nie zawarczał. Na jego twarzy pojawił się mars.
- Nie
pomyślałem o tym…
- No właśnie!
– krzyknął sir Roland podniecony tym, że książę zrozumiał o co mu chodzi. – Od
zawsze tylko walczymy i nie mieliśmy czasu na kobiety. Nie wiemy co je
zadowala.
- Tak –
odpowiedział zamyślony książę. – Zdaje się, że mamy poważny problem…
- Ja od kilku
dni o tym myślę, mój panie…
- I co
wymyśliłeś, drogi przyjacielu?
- Bo… bo… bo
ja nie wiem…
- Mówże
wreszcie! Jesteś chłop czy baba?! – ryknął książę.
- No bo
moglibyśmy…
- Zaraz! Czy
ty chcesz przydybać jedną z dziewek przed innymi?!
- Uchowaj
Boże! – Sir Roland niezdarnie się przeżegnał i widząc, że poważnie rozsierdził
księcia, szybko wyjaśnił. – Bo pomyślałem sobie, że moglibyśmy, wybacz śmiałość
książę, pokazać sobie nasze przyrodzenia…
- No tego to
się po tobie nie spodziewałem? To ty wolisz niewiasty rycerskiego stanu?
Myślałem, że nie w głowie ci takie figle, bo wszak to ty wymyśliłeś tę historię
z wyprawą. A tu proszę.
- Książę,
przysięgam na moje przyrodzenie, niech mi sczernieje jeśli kłamię, że chciałem
tylko sprawdzić, czy moja długość jest chociaż trochę normalna! – Po
wypowiedzeniu tych słów sir Roland wyraźnie oklapł.
Wyraźnie
żałował, że w ogóle zaczął ten temat. Wszystko jednak przez obrazek
przedstawiający scenę z Kamasutry. Wiele razy sprawdzał i liczył proporcje
ciała namalowanego mężczyzny i za każdym razem wpadał w przerażenie. To, co było
widać miało według jego wyliczeń przynajmniej długość przedramienia, a przecież
spora część była w środku. Tylko nie wiadomo jak długa. Tak czy inaczej nawet
jeżeli zakryty był jedynie sam koniec, to i tak sir Roland nie miał się z czym
mierzyć. Ta myśl stawała się jego obsesją. Obsesją tak poważną, że doprowadziła
go prawie na skraj obłędu, bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie
zaproponowałby księciu porównywania męskich narzędzi zniewolenia.
- Dobra! –
powiedział nagle książę.- Możemy sobie pokazać, ale patrzymy nie dłużej niż na
ćwierć klepsydry. No już, spuszczaj spodnie!
Mężczyźni
stanęli twarzami do siebie i bez słów szybko zsunęli dolną część ubrania. Na
twarzy sir Rolanda od razu zagościł uśmiech, natomiast książę bez zbędnej
zwłoki szybko wsunął spodnie na ich właściwe miejsce.
- To był
głupi pomysł! – znowu zawarczał. – Idziemy spać!
Jednak sir
Roland wcale nie uważał dopiero co dokonanej wymiany informacji za głupią.
Wręcz odwrotnie. Teraz to książę miał problem. On natomiast mógł zasnąć
zadowolony z siebie.
Kiedy jak
zwykle rano obudziły ich krzyki niewiast na twarzy sir Rolanda wciąż gościł
uśmiech. Nie uszło to uwadze księcia, który wyraźnie się zirytował. Tak bardzo
chciał wymyślić coś, co sprawiłoby, że sir Roland pożałowałby swojej budowy
ciała. Chodził i chodził po polanie i nadział na miecz chyba z dziesięć żab,
kiedy wreszcie go olśniło. Podszedł do sir Rolanda i po przyjacielsku klepnął
go w ramię.
- Wiesz co,
drogi przyjacielu? – zapytał, a Roland potrząsnął przecząco głową.
- Słucham cię
uważnie, mój księciu…
- No to
słuchaj co mądrego wymyśliłem - zaczął wyraźnie rozradowany książę. –
Wczorajsze porównanie uświadomiło mi, że bycie księciem to jednak nie tylko
przywileje, ale i obowiązki.
- Nie da się
ukryć, mój panie, że dźwigasz ciężkie brzemię.
- No właśnie!
A do moich obowiązków należy również dbałość o prestiż naszego księstwa, a więc
i o prestiż mojej nieskromnej osoby.
- O tak, mój
panie, masz absolutną rację!
- Cieszę się,
że się ze mną zgadzasz, drogi Rolandzie! – książę uśmiechnął się. – I właśnie
skoro mowa o prestiżu, to dotyczy to również tego, co ukryte przed wzorkiem…
- Co masz na
myśli mój panie? – dopytywał sir Roland, który nie mógł zrozumieć o czym mówi
książę. – Dumę, honor?
- To też, ale
właściwie to tylko tyle, że żaden z moich poddanych nie powinien być lepszy ode
mnie. Chociaż lepszy to właściwie nawet może być, ale nie ma prawa być dłuższy.
Nawet o ziarnko piasku!
- Ale jak to?
– zdenerwował się sir Roland. – Przecież to nie od nas zależy!
- Drogi
przyjacielu, wydłużasz się przede mną, a to honorowemu rycerzowi nie przystoi!
- To co mam
zrobić?! – nagle głośno zawołał sir Roland. – Mam go sobie skrócić?!
Wszyscy,
dosłownie wszyscy spojrzeli w ich stronę. Był to już czas śniadania, więc
rozmowa księcia z Rolandem była przyjemną rozrywką do posiłku. Książę i Roland
poczuli na sobie spojrzenie szesnastu księżniczek, trzydziestu dwóch eunuchów i
czterech woźniców. Księciu zdawało się, że nie tyle patrzyli na nich, co na
jego krocze. Zrozumiał, że musi obrócić porażkę w sukces, bo inaczej straci
cały autorytet. Postanowił twardo zagrać i od razu pochylił się w stronę sir
Rolanda.
- Zamilcz,
idioto! – cicho zasyczał do Rolanda i głośno dodał. – Sir Rolandzie, przyjmuję
Twój akt poświęcenia i zgadzam się, żebyś został moim pierwszym przybocznym
eunuchem. Obetnij go sobie teraz, na tym pniu.
Sir Rolanda
tak zaskoczyły słowa księcia, aż oklapniętym podbródkiem uderzył się w mostek.
Stał skamieniały dłuższą chwilę i patrzył na zadowolonego księcia. Zresztą nie
tylko sir Roland skamieniał. Skamienieli również i eunuchowie oraz księżniczki.
Nikt nie spodziewał się tak ekscytującego poranka.
Tymczasem z
twarzy księcia nie schodził wyraz samozadowolenia. Wiedział, że sir Roland musi
wypełnić rozkaz i pomyślał, że kiedy tylko wróci na zamek, to od razu zrobi
przegląd przyrodzeń. Wszyscy z większymi od razu pójdą na eunuchów. Przy tylu
niewiastach na pewno się przydadzą.
- Rolandzie?
– pytająco zagaił książę. – Czy zaczniesz wreszcie? Pora porannego posiłku
zbliża się ku końcowi. Nie chcesz chyba pozwolić, żeby przez twoją opieszałość
księżniczki straciły apetyt?
Na te słowa
sir Roland zebrał się w sobie, podobnie jak w nocy spuścił spodnie i położył
przyrodzenie na pniu. Przez tłum przebiegł szmer zaskoczenia i podziwu. I to zarówno
wśród księżniczek, jak i eunuchów. Sir Roland zdawał sobie sprawę, że to drugi
i jednocześnie ostatni raz może być dumny ze swojej męskości. Zamknął oczy,
podniósł dłoń z kordem wysoko w górę i westchnął. Pozostało już tylko wykonać
szybki ruch ręki, ale najpierw przed oczami przebiegło mu całe jego życie
erotyczne. Najgorsze było to, że jego największym, ale i jedynym przeżyciem
erotycznym było wczorajsze porównywanie się z księciem.
- Trudno –
pomyślał. – Do tej pory go nie potrzebowałem i jakoś żyłem, to i nadal mogę
jakoś żyć.
Chociaż
próbował się pocieszyć, to jednak zapłakał w duszy, bo mu się żal siebie
zrobiło. I tak płakał, rozczulając się nad sobą, kiedy nagle poczuł ciepły
powiew zefirka na przyrodzeniu, a potem chyba jakiś robal zaczął wchodzić mu na
męskość. Właściwie to było nawet miłe uczucie. Delikatny dotyk owada sprawił,
że otworzył oczy, żeby go przepłoszyć. Nie chciał przy okazji kastracji odebrać
owadowi życia, który sprawił mu tyle przyjemności. Jednak zamiast owada ujrzał
japońską księżniczkę, która klęczała tuż przed nim, z białą chustą na głowie, z
wzrokiem wbitym w jego przyrodzenie i językiem na nim.
- Mmm... ci…
yyn… – wyszeptała niezrozumiale i po chwili, już ze schowanym językiem,
powtórzyła głośniej i wyraźniej. – Mój ci on!
Nagle
wybuchły okrzyki radości i wiwaty na cześć sir Rolanda i jego cudownego
ocalenia. Podchodzili do niego wszyscy. Każdy eunuch wziął sobie za honor
uściśnięcie dłoni Rolanda, a księżniczki otoczyły wianuszkiem jego zbawczynię i
podekscytowane pytały jak było.
Książę
Aleksander wzruszył ramionami i poszedł w las za potrzebą. Wiedział, że nie
może darować sir Rolandowi, bo to ostatecznie podważy jego autorytet. Kiedy
rozglądał się za liśćmi łopianu, wpadł na genialny pomysł, który postanowił
zrealizować natychmiast po przybyciu na zamek. Lata ćwiczeń i tak już genialnego
umysłu teraz wreszcie się przydały.
Część III
Amor magister optimus.
Właśnie minął
rok, i był to rok szczęścia i miłości. I
wezwał książę Aleksander, w rocznicę sprowadzenia niewiast na zamek, wszystkich
swych rycerzy i patrzył na nich długo zanim się odezwał. A kiedy wreszcie usta
swe otworzył najpierw długo chrząkał, kaszlał i rzęził.
- Najpierw
chciałbym przeprosić sir Rolanda… - zaczął niepewnie książę. – Wybacz
przyjacielu, za to co ci zrobiłem, ale musisz wiedzieć, że po wydarzeniach na
polanie byłem bardzo sfrustrowany.
Sir Roland
wstał powoli i milczał. Milczał tak strasznie, że wszyscy wstrzymali oddech. A
on milczał i patrzył na księcia z zaciśniętymi pięściami. Ani drgnął i tylko
żyłka na szyi mu pulsowała. Nagle, bez ostrzeżenia ruszył w stronę księcia.
Zanim ktokolwiek mrugnął był już przy księciu i złapał go swoje żelazne ramiona
i z całej siły ścisnął.
- Wybaczam
książę, wybaczam mój kochany książę – krzyknął sir Roland i zapłakał
prawdziwymi łzami.
Książe objął
go i też zapłakał, a wraz z nim zapłakali wszyscy. I płakali i płakali, aż ni z
tego, ni owego książę z całych sił odepchnął sir Rolanda, otarł łzy i wyciągnął
miecz z pochwy.
- O nie!
Zobaczcie co te niewiasty z nas zrobiły! – zaryczał z wściekłością i natychmiast
dodał – wytrzeć oczy mazgaje!
Dłuższą
chwilę trwało wzajemne uspokajanie się i kiedy wreszcie ostatni rycerz przestał
łkać książę zaczął swą przemowę.
- To już dziesiąty
raz, jak nasza historia znowu się powtarza. Po raz kolejny musimy zostawić
zamek i szukać nowego. I dlatego, zanim znowu uciekniemy pod osłoną nocy,
polecam spalić obrazek z Kamasutrą. Nie chcę, żeby sir Roland za jakiś czas
znalazł go jedenasty raz! Macie trzy godziny - o północy wyruszamy.
I
doświadczeni w ucieczkach rycerze rozeszli się do swoich zadań. Każdy z nich
doskonale wiedział, co ma robić. Najpierw należało zmęczyć księżniczki, aby
zasnęły snem uczciwym. Następnie każdy z osobna musiał wynieść ze swej komnaty
cały oręż oraz zbroje. A trzeba tu dodać, że nie było to wcale takie łatwo, bo
żelastwo nie dość, że ciężkie było, to i
hałasu robiło dużo. I na koniec, odżałowawszy jubilerskie precjoza podarowane
księżniczkom, wspólnie należało wynieść
wszystkie pozostałe skarby z tajnej piwniczki.
Wreszcie na
kilka minut przed północą, kiedy wszyscy rycerze zebrali się na dziedzińcu,
książę spojrzał na sir Rolanda, a ten bez zbędnych słów na oczach wszystkich
podpalił obrazek z Kamasutrą. Po chwili tliła się już tylko ramka, bo z
afrykańskiego drewna była i nie potrafiła płonąć żywym ogniem.
Trzeba było
odczekać jeszcze trzy kwadranse zanim książę uznał, że wszelka możliwość popełnienia
kolejnego błędu została oddalona. Wtedy już od razu dosiadł konia i wskazując
drogę ku bramie ruszył z kopyta. Rycerze szybko poszli w jego ślady, tylko sir
Rolanda jakaś siła powstrzymywała przed wskoczeniem na siodło. Okazało się, że
to był sir Won, który smutnym wzrokiem popatrzył na sir Rolanda.
- I co teraz
z nami będzie? – sir Won zapytał zdawałoby się retorycznie.
- Dobrze
będzie, przyjacielu – odpowiedział sir Roland i dodał – ja tych obrazków to mam
jeszcze ze dwadzieścia w zapasie. Dobrze będzie, chociaż źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz